Opowiadaliśmy sobie dotąd o miejscach i wydarzeniach związanych z  mniej lub bardziej odległą przeszłością naszego miasta. Dla zachowania  jakiejś proporcji - interesujące wydarzenia w Tarnowie mają miejsce  przecież i współcześnie - przypomnimy teraz    zdarzenie stosunkowo świeżej daty, bo sprzed pięciu lat. Ilustruje ono  w jakimś stopniu charakter kawiarnianego życia tarnowskiej młodzieży, a  do tradycji lokalu który stanowił jego scenerię przeszło pod nazwą  operacji "Mozambik". 
 
 Jeśli wyjdziemy z Rynku w ulicę Żydowską i dojdziemy do jej zakrętu,  staniemy naprzeciw znanej chyba wszystkim mieszkańcom miasta kamienicy,  nazywanej Domem Florenckim. Idąc dalej w lewo wzdłuż niego wyjdziemy,  przez furtę w zrekonstruowanym odcinku muru miejskiego, na ulicę Wałową,  na skwer z pomnikiem generała Bema. Wcześniej jednak przejdziemy obok  wejścia do popularnej w niektórych kręgach tarnowskiej młodzieży  kawiarni "Alchemik" - w niej właśnie rozegrały się wydarzenia o których  za chwilę sobie opowiemy.
 
Bywalcy "Alchemika" na organizowanej przez kawiarnię grze terenowej  "Kłoda", czerwiec 2007 r. - niektóre z widocznych na zdjęciu osób brały  czynny udział w opisanym wydarzeniu, pierwsza z lewej wspólniczka pana  Marka, Magda.
Były to chyba najgorsze godziny w alchemikowym życiu Binga. Pan  Marek wysunął przypuszczenie, właściwie - jak oznajmił - graniczące z  pewnością, że u Binga widoczne są objawy zarażenia wirusem ebola, i w  obawie przed Sanepidem kazał mu odizolować się od innych klientów  (jakoby mógłby ich zarazić), co polegało na samotnym siedzeniu w  drugiej, pustej sali i ponure wpatrywanie się w donoszoną (co za łaska)  wodę mineralną. Najgorsze jednak było to, że pan Marek oznajmił, że nie  wpuści go więcej do lokalu, o ile nie przyniesie zaświadczenia  lekarskiego, że już nie ma wirusa ebola. Co za świństwo. A inni też nie  lepsi. Od razu zaczęli fałszywie się troszczyć o samopoczucie Binga i  dawać dobre rady. Łysy zaoferował nawet, że zadzwoni do znajomego  lekarza, żeby go przyjął bez kolejki. Później zresztą ten sam Łysy (co  za bezczelność) dzwonił jeszcze do niego do domu, pytać o samopoczucie  Binga tak, że nawet mama była pod wrażeniem jakich ma dobrych kolegów i  kazała mu natychmiast iść do lekarza wyjaśnić wszystkie podejrzenia. Co  było u lekarza też lepiej nie mówić. Nazwa tego wirusa co pan Marek  podał, była jakby znajoma, ale kto mógł wiedzieć, że to jakaś afrykańska  dżuma a nie przeziębienie? Czy Bingo wygląda w końcu na studenta  medycyny, żeby znać takie szczegóły?
 Zaświadczenie, że jest zdrowy wydębić jednak od lekarza musiał, pan  Marek był nieprzewidywalny i nikt nie mógł zaręczyć, że bez kwitu  lekarskiego będzie go wpuszczał do lokalu. I stąd jeszcze długo będzie  Binga prześladował ryk śmiechu, który się rozległ przy barze, kiedy  walnął zaświadczeniem lekarskim o blat, ogłaszając, że i tak wiedział o  co chodzi, a to zaświadczenie, to pan Marek może sobie zatrzymać. 
 Teraz jednak sytuacja wyglądała niestety na prawdziwą i ta bolesna  prawda coraz bardziej docierała do Binga. Dlatego kiedy w "Alchemiku"  pojawił się Kornel, zwany ogólnie Korneliusem, starszy od Binga, ale  znowu nie tak bardzo, nie omieszkał przekazać mu hiobowej wieści. Była  ona i dla Korneliusa wysoce niekorzystna - co prawda miał już ukończone  18 lat, ale do 21 trochę mu brakowało. Wyglądało na to, że po wejściu  nowej ustawy i on mógłby pożegnać się z ulubionym swoim napojem, jakim  było piwo. Wyjaśnił mu to zresztą bardziej rzeczowo Łysy:- 
Co dotąd wypiłeś, to twoje. Ale jak wejdzie ustawa, to trzeba będzie przeprosić się z wodą mineralną i jogurtem truskawkowym.
 Kornelius, podstawowy polityk wśród alchemikowej młodzieży, wcześniej  aktywny w młodzieżówce Unii Wolności i młodzieżowych samorządach oraz  czynnie wspierający UW w wyborach parlamentarnych i samorządowych,  zaklął bardzo szpetnie. Później, w miarę jak od Łysego i pana Marka  dowiadywał się kolejnych szczegółów nadciągającego kataklizmu  ustawodawczego, liczba wypowiedzianych przez niego brzydkich wyrazów  znacznie się zwiększyła. Nie ulegało wątpliwości, że to co mówi barowa  starszyzna uderzy w podstawowe interesy nie tylko Binga ale i większości  bywalców "Alchemika". 
 No i się zaczęło. Tego dnia ustawa antyalkoholowa stała się do  zamknięcia lokalu głównym tematem dyskusji. W spokojnym zazwyczaj  "Alchemiku" z każdą godziną podnosiło się ciśnienie i coraz wyraźniej  czuć było nadciągającą burzę. Każdy wchodzący klient mieszczący się w  przedziale wiekowym 17-20 lat, na dzień dobry częstowany był, przez  Binga i Korneliusa, budzącą trwogę informacją. Nikt też nie wątpił w jej  prawdziwość - szczera rozpacz emanująca z Binga i fachowy wykład  Korneliusa o uwarunkowaniach politycznych wpływających na kształt  inkryminowanej ustawy, mogły przekonać każdego sceptyka. Pojawiające się  drobne wątpliwości czy niezbyt jasne szczegóły ustawy z całą  życzliwością wyjaśniane były przez pana Marka i Łysego. Po pewnym czasie  przybył Szlaban, kolejny alchemikowy polityk, działający w młodzieżowej  przybudówce SLD, dla którego Liga Polskich Rodzin była, mniej więcej,  tym samym co święcona woda dla diabła - przedstawił od razu kilka  własnych, wnikliwych przemyśleń na temat partii zgłaszającej tak  idiotyczny projekt. W godzinach wieczornych w głównej sali "Alchemika",  przy zestawionych stolikach przed barem, trwała burzliwa dyskusja której  temperatura podnosiła się wraz z rosnącą liczbą pustych butelek po  piwie zwracanych do baru. Liczba obelg, jakie wówczas spadły na Ligę  Polskich Rodzin, była naprawdę imponująca. Ujawnione przy okazji  bogactwo leksykalne języka, jakim dysponuje młodzież tarnowska -  wyraźnie pod tym względem niedoceniana - wzbudziło podziw nawet samego  pana Marka, który stojąc od kilku lat za barem miał okazję słyszeć już  niejedno.  
 Najwięcej złorzeczeń, co nie powinno dziwić, spadło przy tym na głowę  najwyższego (wzrostem) polityka Rzeczypospolitej - gdyby chociaż ułamek z  nich miał się spełnić, ród jego od kilku pokoleń wstecz i do kilku w  przód byłby wyrwany z korzeniami, wdeptany w glebę i w ogóle  unicestwiony a pamięć o nim całkowicie wymazana. 
 Koniec końców, pomimo wojowniczych nastrojów, niczego konstruktywnego  tego dnia jednak nie wymyślono, i do domów rozchodzili się młodzi  kontestatorzy raczej w ponurych nastrojach.
 Następnego dnia, w środę, ciężki nastrój panował w "Alchemiku" od  momentu otwarcia. Prawie wszyscy stali bywalcy, i ci ze szkół średnich  (było ich najwięcej), i studenci miejscowych uczelni, byli już  poinformowani o zdradzieckim projekcie ustawodawczym Ligi Polskich  Rodzin - jak ktoś o nim nie słyszał, to dowiadywał się na miejscu. Przy  okazji okazało się, że wbrew sceptycyzmowi pana Marka, młodzież jednak  pewne rozeznanie w polityce i sprawach sejmowych posiadała, bo niektórzy  z informowanych o tej sprawie przypominali sobie, że czytali już coś na  ten temat w prasie, co pan Marek przyjmował z odpowiednim uznaniem.  
 Wczesnym popołudniem, podobnie jak dzień wcześniej, przy zestawionych  stolikach gromadzić się zaczęła grupa młodych polityków-aktywistów, a  przy barze zakotwiczyło, jak zwykle, kilku starszych kolegów,  kibicujących teraz młodzieży. Sprawa była ciężka, co rozumieli nie tylko  młodzi i samo przeklinanie Ligi Polskich Rodzin, aczkolwiek przyjemne,  niczego tu nie załatwiało. Starsi - zwłaszcza Łysy, Roju oraz Bartek  zwany Ćmokiem - co prawda trochę się podśmiewali z Korneliusa, Binga i  pozostałych, ale starali się również podtrzymywać ich na duchu. 
 Tego dnia dyskusja przyjęła bardziej rzeczowe ramy niż poprzednio. Roju  na przykład stwierdził, że wcale nie ma pewności czy ustawa uzyska  większość w głosowaniu sejmowym i dla młodych zaświecił pierwszy promyk  nadziei.  
 Najtęższe polityczne głowy zaczęły teraz analizować układy sejmowe -  wynikało z nich, że w Sejmie jest coś ze sześć partii politycznych.  Rokowania jednakowoż nie były zbyt dobre. O Lidze Polskich Rodzin lepiej  nie mówić, bo to te świry ustawę wymyśliły. Podobnie było z PiS-em, o  którego przewodniczącym wiedziano powszechnie, że nie pije - no może  jakąś lampkę wina do deseru - to i ta partia była dla sprawy stracona.  Niepewna była PO - podobno (według Łysego) Tusk dał tu swoim posłom  wolną rękę w głosowaniu. Pewne nadzieje można było natomiast wiązać z  PSL - wiadomo, jak ludowcy to  i wypić muszą. Była jeszcze "Samoobrona"- ci przynajmniej byli pewni, bo  gołym okiem było widać, że za kołnierz nie wylewają, a jak się parę lat  później okazało, i zabawić się potrafią. 
 Główną siłę w Sejmie stanowili jednak postkomuniści, występujący wówczas  pod szyldem koalicji SLD, w który przepoczwarzyła się SdRP ze swoimi  przybudówkami, i Unii Pracy. Ci mieli przynajmniej dobre przygotowanie  praktyczne, bo sekretarze partyjni przez bite czterdzieści lat komuny  bankietowali z radzieckimi mocodawcami. Po upadku komuny co prawda  większość nawróciła się demonstracyjnie na chrześcijaństwo, ale na  szczęście nie wszyscy - jak pokazywały przy tym wizyty u dawnych  towarzyszy w krajach powstałych z byłego ZSRR, umiejętność bankietowania  w postkomunistach całkowicie nie zaniknęła. 
 Ale polityka i tutaj robiła swoje. Premierowi który obiecywał, że nawet  mu gruszki na wierzbie wyrosną (jak zechce), przez cały okres  premierowania wyrastały tylko kolejne afery, zamiast obiecywanej sieci  autostrad obywatele otrzymali wizerunek uśmiechniętej fizjonomii  wicepremiera Marka Pola, a podobnie było i z innymi obietnicami - udało  się jedynie zniszczenie kas chorych, za co ludzie narzekający obecnie na  NFZ, powinni dziękować Mariuszowi Łapińskiemu. Kiedy jednak, po którejś  z kolejnych afer rząd upadł
 i powstał nowy rząd Marka Belki, sytuacja się skomplikowała. Wedle  wszystkich znaków na niebie i ziemi, tracący grunt pod nogami  postkomuniści, będą chcieli przypodobać się teraz Kościołowi, a co za  tym idzie, pewnie poprą ustawę.  
 Z taką przenikliwą analizą polityczną trudno było się nie zgodzić,  sytuacja wyglądała więc na patową i ponury nastrój zapanował ponownie.  Teraz jednak młodzieży przyszedł z pomocą pan Marek. Otóż, jak zauważył,  sprawę picia, czy nie picia przez młodzież piwa od lat osiemnastu ma co  prawda w głębokim poważaniu, ale projektowana ustawa bije w jego  najbardziej podstawowe interesy. Jeśli wejdzie w życie, to "Alchemik"  straci większość - właściwie prawie wszystkich, a najlepszych w  komplecie - klientów i pan Marek pójdzie z torbami. 
 Ale, jak zauważył, rozwiązanie jakie można by tutaj zastosować, to  obywatelska inicjatywa ustawodawcza, która znosiłaby projekt represyjnej  ustawy. Do tego celu potrzeba by było zebrać 100 tysięcy podpisów z  protestem i zawieźć do Sejmu. I tyle.  
 Po chwilowej konsternacji młodzież zaczęła propozycję analizować i  wyszło, z czym zgodziły się najtęższe polityczne głowy, że jest to  jedyne rozwiązanie rokujące nadzieję. 
 Teraz poszło już z górki. Nad problemem głowy pochylili ci co trzeba,  czyli Kornelius i Szlaban z paru dawniejszymi kumplami szkolnymi -  Bingo, praprzyczyna całego zamieszania, zdegradowany został do roli  Korneliusowego asystenta. Było to o tyle usprawiedliwione, że Bingo -  dopiero od niedawna wciągnięty przez Szlabana do młodzieżówki SLD - nie  miał jeszcze takich koneksji politycznych jak starsi koledzy.  
 
Wspólnicy pana Marka, Marcin i Magda podczas gry terenowej w czerwcu 2007 roku.
 
Pokazało się też od razu, że młodzi politycy noszą mózgi nie od  parady. Nim Bingo zdążył wypić zamówiony sok z czarnej porzeczki (a  Kornelius dwa kolejne piwa) ogólny zarys operacji był gotowy.  Pozostawało jeszcze dopracowanie szczegółów i podział ról pomiędzy  poszczególnych członków grupy operacyjnej, co też w niedługim czasie  zostało zrobione. 
 Plan, w ogólnych zarysach, przedstawiał się w ten sposób, że przewidywał  wystawienie w centrum miasta stolika z dyżurnym aktywistą, który miał  mieć tekst petycji i zbierać pod nią podpisy od tak zwanych zwykłych  ludzi - zezwolenie na wystawienie stolika było do załatwienia w Urzędzie  Miejskim (Kornelius), opracowanie tekstu petycji (redakcja zespołowa)  wyznaczono na następny dzień. Równolegle z operacją stolikową powołana  miała być mobilna grupa aktywistów, której zadaniem byłoby obchodzenie  lokali gastronomicznych (zwłaszcza tych o piwnym charakterze) i  namawianie właścicieli do wspólnego wystąpienia - ten przebiegły pomysł  zrodził się w wyniku podpowiedzi pana Marka ("innych przecież taka  ustawa też zrujnuje"). Oprócz tego wszyscy mieli szukać poparcia w  różnych organizacjach i partiach politycznych - tu największe pole do  popisu, ze względu na swoje pozycje organizacyjne i znajomości, mieli  Kornelius ze Szlabanem.  
 Tego dnia co prawda już za wiele nie zrobiono, ale od czwartku praca  organizacyjna ruszyła pełną parą. Starsi, dyżurujący przy barze koledzy,  patrzyli z podziwem na biegającą w tą i z powrotem młodzież, która  tylko na krótkie momenty odpoczynku zatrzymywała się w "Alchemiku".  Ludzie małej wiary mogli się teraz przekonać, że załatwienie  czegokolwiek w Urzędzie Miejskim, to dla Korneliusa rzeczywiście żaden  problem. Już około południa spocony Bingo, który asystował Korneliusowi w  obchodzeniu urzędów, przyniósł wieść, że zezwolenie na stolik zostało  załatwione - stolik stanie na placu Kazimierza Wielkiego. Po jakimś  czasie pojawił się i sam Kornelius który, jeszcze zanim wypił piwo,  poinformował o całkowitym poparciu akcji młodzieżowej przez  przewodniczącego tarnowskiej UW - nazwijmy go X. Ów X, dobry znajomy  Korneliusa od czasu wyborów sejmowych, udostępnił też młodzieży do  dalszych działań lokal swojej partii i telefon. Był to, co by nie mówić,  duży sukces Korneliusa, i on sam w jakąś fałszywą skromność tu nie  popadał i konsekwentnie ogłaszał tą informację wszystkim - obojętne czy  chcieli słuchać - którzy pojawiali się w "Alchemiku". 
 Z kolejnych enuncjacji Korneliusa wynikało jeszcze, że razem z X chcą  doprowadzić do wspólnego wystąpienia w sprawie ustawy organizacji  młodzieżowych (młodzieżówek partyjnych i samorządów młodzieżowych), co  stałoby się gwoździem do trumny dla ustawy - pomysłodawcą miał być tutaj  oczywiście on sam. - 
Właśnie za chwilę - Kornelius spojrzał na zegarek -
 idę na spotkanie z X w sprawie organizacji tego wystąpienia.  
 
Pan Marek (na pierwszym planie) i Silver przy barze "Alchemika", czerwiec 2010 roku.
Zawołał asystenta, czyli Binga i obaj wynieśli się z lokalu aby zająć się tym problemem. 
 Sprawne działanie alchemikowych młodych polityków wkrótce zaczęło  przynosić pierwsze owoce - w godzinach popołudniowych pojawił się w  "Alchemiku" zaniepokojony J., kolega pana Marka, prowadzący lokal przy  tarnowskim rynku, który chciał się dowiedzieć, czy pan Marek już wie o  projekcie nowej ustawy antyalkoholowej i co ewentualnie ma zamiar z tym  robić.
 Wieczorem tego dnia ustawa zaczęła już żyć własnym życiem. Pan Marek  dowiedział się od stolika przy którym zasłużonego odpoczynku zażywała  grupa młodych aktywistów, że pierwsze czytanie ustawy w Sejmie jest  wyznaczone za osiem dni - precyzja informacji wzbogaconej fachowymi  szczegółami, nie pozwalała poddawać jej prawdziwości w wątpliwość. Przy  tej okazji pokazało się czarno na białym, że wymądrzający się przed  młodzieżą pan Marek też wszystkiego nie wie, czego nie omieszkali mu  wytknąć młodzi politycy. 
 W piątek operacja uzyskała rozwinięcie jeszcze pełniejsze. Jak zaraz po  przyjściu do "Alchemika" zrelacjonował Bingo, razem z Korneliusem są w  trakcie przygotowań do wystąpienia na zlocie organizacji młodzieżowych w  Krakowie, wyznaczonym na sobotę. Obaj - jako trzon delegacji z Tarnowa  (delegację miał uzupełniać, zdaje się, Szlaban) - mieli do spełnienia  istotną rolę, czyli przedstawienie na tak poważnym forum przesłania  młodzieży z Tarnowa na temat ustawy antyalkoholowej. Tu podekscytowany  Bingo drobiazgowo opisał telefoniczne uzgodnienia jakie, z polecenia X,  przeprowadził na ten temat Kornelius z kierownictwem krakowskiej odnogi  Stowarzyszenia Młodych Demokratów. Oprócz omówienia różnych detali  technicznych zlotu, Kornelius nie omieszkał kilkukrotnie napomnieć  krakowskich działaczy, żeby nie zapominali, że jest to inicjatywa  tarnowska - X oraz Kornela W., co podkreślał szczególnie dobitnie - i  nie przypisywali później sobie autorstwa tego, ważnego społecznie  przedsięwzięcia.
 Cały piątek zszedł młodym działaczom, zwłaszcza ścisłemu sztabowi, na  przygotowywaniu tekstów różnorakich wystąpień i rezolucji - około  południa następnego dnia delegacja tarnowska miała wyjechać pociągiem  osobowym do Krakowa, czasu nie było więc za dużo. Pomimo napiętego  terminu, sprawy organizacyjne szczęśliwie udało się młodzieży zapiąć na  ostatni guzik - trzeba przyznać, że największa była w tym zasługa  Korneliusa, który dwoił się i troił, biegając pomiędzy biurem UW, z  którego utrzymywana była łączność telefoniczna z innymi ośrodkami a  "Alchemikiem", gdzie pracował sztab główny. 
 W sobotę, nieco po godzinie 11.00, odświętnie ubrany Bingo wkraczał  dosyć uroczyście do "Alchemika" - przed wyjazdem do Krakowa trzeba było,  pomimo wszystko, obciąć barowy centymetr.
 Przy barze, podobnie jak we wtorek, stał Łysy ze szklanką piwa w ręku,  za barem pan Marek przeglądał gazetę. Dobry humor Binga, po wykonaniu  centymetrowych rytuałów nie uległ zmianie, zaczął nawet pogwizdywać i  napomknął, że ma spotkać się z resztą delegacji na dworcu kolejowym. Na  bilet, jak stwierdził, udało mu się pożyczyć od Silvera, co musi iść w  koszty własne, bo delegacji ani od UW ani od żadnej organizacji  młodzieżowej nie udało się załatwić. 
 Łysy z panem Markiem wymienili spojrzenia. - 
Chyba trzeba będzie mu powiedzieć. Słuchaj Bingo - zaczął Łysy -
 nie musicie jechać do Krakowa, bo żadnej ustawy nie będzie. Robiliśmy was z panem Markiem cały czas w konia.  Bingo znieruchomiał. 
No jak to - wyjąkał, a wyraz niedowierzania pojawił się na  rumianej twarzy.  - 
Normalnie. Trzeba być rzadkim cymbałem, żeby uwierzyć w takie kity.  Bingo spojrzał z rozpaczą i resztką nadziei na pana Marka ale ten okazał  się równie bezlitosny i jeszcze go dobił stwierdzeniem: - 
Bo widzisz Bingo, miałeś okazję brać udział w operacji "Mozambik" która właśnie oficjalnie się zakończyła.  
 
Kawiarnia "Alchemik", stali klienci przy grze w brydża, czerwiec 2010 roku  - niektóre z widocznych na zdjęciu osób brały czynny udział w opisanym  wydarzeniu.
No cóż, reakcja Binga, kiedy w końcu dotarło do niego, że tym razem to  nie są żarty, a w konia dał się zrobić wcześniej, przeszła do legend -  tych najbardziej dramatycznych - "Alchemika".
 Przedstawienie zaczęło się od próby wyrywania włosów z głowy - to się  nie powiodło, bo krótka szczecina porastająca głowę Binga, zupełnie się  do takiej operacji nie nadawała. Podczas tego - jak można byłoby je  nazwać - preludium, Bingo wykrzykiwał tylko długą listę przekleństw, nie  kierując ich jednak w jakiś konkretny obiekt. Po pewnym czasie przerwał  i biegiem wyleciał z sali barowej do korytarza wejściowego, gdzie przy  wejściu wisiał automat telefoniczny i w niego zaczął teraz walić głową. 
 Trzeba tu sprawiedliwie powiedzieć, że od czasu kiedy rozjuszona Duża  Miki (waga grubo ponad 100 kg) goniła przez dwie sale "Alchemika" za  Koniem - jak niektórzy twierdzili, chciała mu dać buzi - tak  dramatycznego wydarzenia w tym lokalu nie odnotowano. Łysy i pan Marek z  wielkim zainteresowaniem patrzyli na kolejne odsłony dynamicznie  zmieniającego się dramatu. 
 Po pierwszej serii uderzeń dochodzące z korytarza odgłosy zaczęły  zmieniać charakter, pomiędzy wykrzykiwane klątwy zaczął Bingo teraz  wplatać przerywniki, oddające z całą ekspresją mizerię jego sytuacji. 
 Łup! Łup! - dochodził z przedsionka dźwięk, kiedy okrągła, pokryta  szczeciną głowa Binga uderzała w obudowę automatu telefonicznego. 
- Co robić! Co robić! Rany boskie, do Krakowa mają przyjechać delegacje młodzieżówek z różnych miast. Łup! - 
Rany boskie, z Rzeszowa. 
 Bum! (wgięła się obudowa telefonu) -
 Nawet z Piły... Odgłos stuków i rozpaczliwe nawoływania Binga słychać było jeszcze przez  jakiś czas, Łysy i pan Marek starali się zachowywać kamienny spokój, co  jednak nie przychodziło im łatwo. 
 -Brzdęk - dał się w końcu słyszeć odgłos głowy Binga po raz ostatni  odskakującej od obudowy telefonu. Tą rundę Bingo szczęśliwie przeżył -  konstrukcja jego głowy okazała się solidniejsza od wyrobu  Telekomunikacji Polskiej - zaraz też on sam pojawił się przy barze i  zajęczał:- 
Panie Marku, czy nie ma pan karty telefonicznej? Muszę  przecież zawiadomić Korneliusa, żeby nie jechał do Krakowa. Rany boskie  przecież ten palant jeszcze się domagał, żeby koniecznie zapisali, że to  jest inicjatywa jego i X., niech teraz to wszystko odkręca. Trzeba tu przy okazji wyjaśnić, że były to czasy - w co dzisiaj trudno  uwierzyć - że nie tylko dzieci z pierwszych klas szkół podstawowych nie  nosiły jeszcze telefonów komórkowych, ale nawet i tak poważne osoby jak  (prawie) osiemnastoletni Bingo. 
 Tu jednak Bingo został pouczony, że bar w "Alchemiku" to nie kiosk z  kartami telefonicznymi, a jak chce sobie podzwonić, to kartę musi  załatwić gdzie indziej. Teraz Bingo popadł w lekką panikę.
 Na szczęście w sąsiadującym z "Alchemikiem" domu noclegowym PTTK był  sklepik spożywczy prowadzony przez sympatyczną Monikę, gdzie Bingo  chętnie zaglądał - w sklepiku kart telefonicznych nie było, ale własną  mogła mieć Monika. Bingo biegiem wypadł z "Alchemika" i zaraz wrócił -  Monika jednak mu nie pomogła - po stwierdzeniu, że w "Alchemiku"  sytuacja się zmieniła, ale na gorsze (pan Marek wszystkim wchodzącym  zapowiadał, że kto Bingowi odstąpi kartę, będzie miał przerąbane) -  pobiegł z powrotem do Moniki. Na pewien okres czasu sytuacja się  ustabilizowała - 126 kilogramów żywej wagi Binga przemieszczało się  teraz po linii lekko krzywej, w tą i z powrotem pomiędzy "Alchemikiem" a  domem noclegowym PTTK, próbując gorączkowo zdobyć kartę telefoniczną.  Przy czwartym nawrocie sympatyczna Monika zlitowała się nad biegaczem i  dała mu swoją kartę. Zdyszany Bingo wyhamował w korytarzu wejściowym do  "Alchemika", dały się teraz słyszeć stukoty i pobrzękiwania lekko  uszkodzonego (głową Binga) automatu telefonicznego i za chwilę rozległ  się jego, pełen ulgi, głos: 
 - 
Kornelius, łaska boska, że cię jeszcze złapałem. Wyobraź sobie - tu padł wyraz nie nadający się do druku - 
co te (kilka wyrazów nie nadających się do druku) z nami zrobiły.  I w krótkich, żołnierskich zdaniach, przerywanych dużą ilością wyrazów,  których tu nie możemy zacytować, przedstawił Korneliusowi bolesną  prawdę o operacji "Mozambik".
 Z drugiej strony nastąpiła najpierw cisza, później dał się słyszeć,  nawet przy barze, potężny głos Korneliusa - o!!! k...aaaa!!! - następnie  posypały się wyrazy, których cytowania sobie oszczędzimy - dla  bezpieczeństwa swojego słuchu Bingo bluzgającą słuchawkę musiał odsunąć  od ucha. 
 I tym akcentem opowiadanie o operacji "Mozambik" powinniśmy zakończyć -  na sposób w jaki młodzi politycy odkręcali organizację antyustawowych  protestów spuścić możemy zasłonę milczenia, nie miała ona już tak  spektakularnego charakteru a szczęśliwie przyniosła satysfakcjonujący  wszystkich efekt.  
 Gdybyśmy jednak chcieli pokusić się o podsumowanie całej operacji, to  nasuwa się tu kilka ogólnych spostrzeżeń. Dzięki temu wydarzeniu  dowiedzieć się przede wszystkim mogliśmy, jaki potencjał tkwi w  młodzieży naszego miasta. Okazało się - co trzeba tu z uznaniem  stwierdzić - że młodzież potrafi nie tylko pokrzykiwać, jak w reklamach  zupek w proszku - "łoł", i tracić czas na grach internetowych. Jak  chodzi o imponderabilia, czyli rzeczy naprawdę ważne, to umie się  zmobilizować w ich obronie i nie przestraszy się żadnego, nawet  najwyższego, polityka w kraju. 
 Aby oddać do końca sprawiedliwość alchemikowym aktywistom, trzeba też  powiedzieć, że bohaterowie opisanego wydarzenia z podobną sprawnością  potrafili zorganizować na przykład wsparcie dla prowadzonej przez  wspólniczkę pana Marka, Magdę świetlicy Towarzystwa Przyjaciół Dzieci -  sam Bingo potrafił przekazać na ten cel w całości zarobione przez siebie  pieniądze (honorarium za przygotowany spektakl, sumę dla niego ogromną)  pokazując, że wielki ma nie tylko obwód w pasie ale również serce. Duża  część zaangażowanych w operację osób do dzisiaj zdążyła z sukcesem  ukończyć studia, niektórzy założyli rodziny, niektórzy - jak Kornelius -  zajmują obecnie odpowiedzialne stanowiska w urzędach czy w instytucjach  mających wpływ na opinię publiczną, większość nadal bywa w "Alchemiku".  
 Operacja "Mozambik" przeszła natomiast do kanonu głównych wydarzeń,  wyróżniających kawiarnię "Alchemik" swoistym folklorem, stając się  jednym z barwniejszych jego epizodów.   
K. Marek Trusz