Wielka Sobota

 Wielka Sobota to dzień święcenia pokarmów. Dzisiaj zanosimy je do święcenia w fikuśnych, większych lub mniejszych koszyczkach. Kiedyś święcone było tak okazałe, że nie do księdza się z nim szło, ale ksiądz przyjeżdżał by poświęcić. Ale wszystko zaczynało się od święcenia ognia i wody.

 

Wielka Sobota rozpoczynała się dawniej święceniem ognia i wody. Zapalenie i poświęcenia ognia oznaczało początek nowego czasu. Skończył się post i zima, rozpoczynała radość i wiosna. Palono duże stosy drewna, z których po poświęceniu należało zabrać choć jeden, malutki ogarek. Wierzono święcie, że uchroni on urodzaj przed szkodami, a dom, w którym się znajdzie, będzie szczęśliwy przez cały rok. Po poświęceniu ognia odbywało się święcenie wody, którą potem każdy gospodarz kropił całe obejście i wszystkich domowników, a resztę starannie przechowywał aż do następnej Wielkiej Soboty, używając jej jeszcze przed zasiewem plonów lub w nagłych sytuacjach. Po poświęceniu ognia i wody, po kilkudniowym milczeniu, rozdzwaniały się kościelne dzwony.

Według starosłowiańskich wierzeń, w noc z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę, dokładnie o północy, na rozstajnych drogach zbierały się czarownice i warzyły w kotłach czarodziejskie zioła, prosząc diabły, aby dał im moc czynienia czarów. Dlatego w Wielką Sobotę gospodynie doiły krowy bladym świtem, aby uprzedzić czarownice, które mogły krowom mleko odebrać. Był to kolejny magiczny dzień, w którym wolno było tylko piec „święcone”. Poza tym nie wolno było prawie niczego.

Kulminacja zwyczajów, to święcenie pokarmów, zwyczaj do dzisiaj lubiany, powszechny i bardzo polski. Dzisiaj święcone jest skromne, mieści się w fikuśnych, ozdobionych bukszpanem koszyczkach. Święcone naszych pradziadków uginało dębowe stoły i z pewnością było co jeść i podziwiać. Z takim święconym nikt nie szedł do kościoła. To księża objeżdżali pałace, dwory, zaścianki i wioski. Z wielu opisów święconego wyłania się obraz prawdziwej, kulinarnej rozpusty. Mikołaj Pszonka, dworzanin hetmana Tarnowskiego podawał, że na stołach mieszczanina i rajcy krakowskiego Mikołaja Chroberskiego znajdowały się „na sześciu misach srebrnych mięsiwa wędzone wieprzowe (...), na drugich sześciu dwoje prosiąt i kiełbasy ustrojone rzędami jaj. Pomiędzy misami figury z ciasta przedniego, a na samym środku baranek z masła (...). Dalej bańki wyzłacane z octem i oliwą, cztery kruże starego miodu, srebrene łódeczki z owocami, w gąsiorach szklanych wino. A poza tym kołacze, placki, jajeczniki, mączniki”. Wojewoda Sapieha w Doroczynie raczył gości dzikami, jeleniami, zającami, cietrzewiami, przy których stojące szynki, kiełbasy i prosiątka były jedynie dodatkiem. Jeleni było zawsze 12, tyle ile miesięcy w roku. 365 było babeczek i gąsiorków z winem węgierskim, tyle, ile dni w roku. Czeladź dworska dostawała 8760 kwart miodu robionego w Berezie, tyle, ile godzin w roku. Lucjan Siemieński wspomina o szynkach, ozorach, nadziewanych prosiętach, a Zygmunt Gloger o babach szafranowych, plackach, mazurkach, indorach i mięsiwie wszelakim. Opisów jest masa i masa była przygotowanych potraw, ale trzeba pamiętać, że i dwory były niegdyś pełne ludzi i nie zapominano o ubogich, rozdając hojnie jadło i napoje. Ze święconego nic nie mogło się zmarnować.

Wielką Sobotę kończyła o północy rezurekcja. Według wierzeń ludowych, podczas nabożeństwa woda w źródłach i studniach zamieniała się na chwilę w miód, a skarby ukryte w ziemi płonęły jasnym płomieniem. W czasie rezurekcji tłumy zalegały kościoły, a w wielkiej procesji trzy razy obchodzącej kościół, triumfalnie brzmiała zwycięska pieśń zmartwychwstania, śpiewana wciąż od setek lat – „Wesoły nam dziś dzień nastał”.

30.03.2024
Twój komentarz:
Ankieta
Czy jesteś za przywróceniem handlu w niedziele?
| | | |